„Na końcu trzeciej części
chciałbym napisać „Non omnis moriar” Horacego na znak, że coś po mnie
zostanie.”
Pisanie
literatury jest magnesem przyciągającym kolejne pokolenia. Niestety młodzi
pisarze napotykają barierę w postaci „nieznanego nazwiska”. Tymczasem ich
książki często prezentują wysoki poziom. Jednym z takich debiutantów jest Jakub
Strzakłowiec. Jak powstał „Arion- Ścieżka Wybrańca”? Skąd czerpał na niego
pomysły? Wreszcie, co oglądał w młodym wieku na kasetach VHS? Zapraszam do
lektury niezwykłej rozmowy z twórcą magicznego świata Ev Xalxlar, jak również
do zapoznania się z recenzją jego pierwszej książki (link pod wywiadem).
Jakub
Strzakłowiec to dwudziestolatek, który przeprowadził się z małej miejscowości
położonej pod Łukowem do Warszawy. Obecnie studiuje Kulturoznawstwo Ameryki Łacińskiej i Karaibów, pracuje, a w czasie wolnym
wymyśla ciekawe historie. Już od dzieciństwa rozwijał swoją wyobraźnię, grając
w masę gier, oglądając filmy fantasy i namiętnie rysując. Przygoda z pisarstwem
zaczęła się od lekcji języka polskiego i konkursu poetyckiego. Jak sam
wspomina, dzięki temu ciągnie swoją pasję do dnia dzisiejszego, a z fantastyką
spędził połowę swojego życia. Z zamiłowania wędkarz, projektant ogrodu i
wielbiciel psów. Skromnie mówi, że: „nie różnię się niczym od rówieśników z ’94
J”.
Paweł Bajda: Już na początku chcę Ci pogratulować
literackiego debiutu. Jakie to uczucie wziąć do ręki własną książkę?
Jakub Strzakłowiec: Bardzo
dziękuję. J
A co do uczucia, ciężko je opisać, na pewno wspaniałe, niepowtarzalne. Książka
z własnym nazwiskiem na okładce to przede wszystkim ogromna satysfakcja.
PB: Domyślam się, że decyzja o publikacji „Ariona” była
związana z ogromnym stresem. Ile czasu zajęło dopracowanie całości, zanim
postanowiłeś przesłać historię wydawnictwu?
JS: Na początek muszę
zaznaczyć, że pisanie „Ariona” rozpocząłem jeszcze w gimnazjum, ze względu na
to, iż lubiłem pisać do szuflady różne wiersze czy opowiadania. Potem,
niedokończone, bez dialogów i pomysłu na kontynuację porzuciłem na około dwa
lata. Także nie było to nic wielkiego do czasu ostatniej klasy liceum, kiedy
pomyślałem, że może jednak warto dokończyć to, co zacząłem. Przez pół roku
dopisałem dialogi, poprawiłem chybione pomysły i dopisałem kilkanaście
rozdziałów. I pomimo, że wszystko ułożyło mi się w jedną całość, to nie
dowierzałem, że cokolwiek z tego wyjdzie. A jednak przełamałem obawy i ku
mojemu zdziwieniu udało się J.
PB: Z pewnością najważniejsze było pokonanie własnego
lęku. Powiedz, dlaczego fantastyka? Od jak dawna trwa u Ciebie przygoda z tym
gatunkiem?
JS: Przyznam, że
początkowo próbowałem skrobnąć opowiadanie kryminalne, ale zwyczajnie okazało
się to dla takiego małolata zbyt dużym wyzwaniem. Miałem po prostu zbyt mało
doświadczenia życiowego, wiedzy. Do fantastyki nie było to aż tak potrzebne, a
wyobraźnię rozwijałem od najmłodszych lat. Ona wystarczyła, by stworzyć swój
własny świat i przelać go na kartkę. Poza tym fantastyka podobała mi się już od
dawna, ale przede wszystkim ta na ekranie. Zaczęło się to od „Władcy Pierścieni
– Drużyna Pierścienia”, którą wujek przyniósł mi jeszcze na kasecie VHS. Od
tamtej pory, jeszcze jako dziecko zacząłem odkładać bajki na bok, zamieniając
je na fantasy.
PB: Doskonale to rozumiem. Sam katowałem trylogię Tolkiena
na pożyczonych kasetach VHS. Wróćmy jednak do literatury. Wyczytałem, że
porównują Twoją książkę do przygód Eragona. Tymczasem stworzyłeś własny świat,
z bogatą historią, geografią i zachowaniem ras. Dużym zaskoczeniem było dla
mnie przedstawienie wiwern oraz sposobu walki goblinów. Zdradź, co stanowiło
dla Ciebie źródło inspiracji? Czy mapa, która znajduje się w książce, jest
Twoim autorskim pomysłem?
JS: Wydaje mi się, że do
wszystkiego można znaleźć porównanie. I tak mogę się cieszyć, że nie porównują
Ariona do czegoś gorszego niż Eragon, chociaż z drugiej strony nie uważam tego
za komplement. Pierwszą częścią chciałem wprowadzić czytelnika w swój świat –
Ev Xalqlar, co zdradzę, że tak jak i część czarów pochodzi z języka azerskiego.
Nie jest to zatem dziwna nazwa, którą stworzyłem, bo poplątał mi się język –
tak też gdzieś przeczytałem :D. Prawdziwą akcję i odsłonę bohaterów wprowadzę
dopiero w drugiej części, stąd też może sporo opisów i mało fabuły. Jeżeli
chodzi o wiwernę, to spotkałem się z nią w grze Warcraft 3 i troszkę
przerobiłem ją na użytek książki. Gobliny mają u mnie najciężej, nie mają
własnej krainy, niewiele innych ras w ogóle uważa ich istnienie za korzystne
dla kogokolwiek. Dlatego musiałem je w jakiś sposób wyróżnić – na początku
opisałem Trelo w walce z nieumarłymi jako istotę magiczną, jednak po jakimś
czasie uznałem, że magią władać będą tylko niektórzy, a gobliny nie będą
należały do tej grupy. Jakoś mi to nie pasowało J, dlatego zrobiłem z
nich istoty niezwykle mądre, choć w większości łase na bogactwa i skąpe.
Dodatkowo bardzo biegłe w inżynierii, także brak magii nadrabiały wynalazkami,
które przydają się m.in. w walce. Ale tworzą je jedynie na własny użytek – to
trochę egoiści. Co do mapy, to sam wpadłem na jej pomysł i sam ją zaprojektowałem.
Zacząłem na kartce od Bukowej Doliny i narysowałem pierwsze kroki Nesko, tak by
wizualnie łatwiej było mi sobie wyobrazić tę drogę. Następnie przeniosłem to do
zeszytu, gdzie rysowałem kolejne obszary. Aktualnie na ścianie w moim pokoju
wisi wielki brystol, na którym dorysowuję kolejne i kolejne. Ten mały skrawek
mapy w pierwszej części jest idealną kopią mojego rysunku.
PB: Po cichu spodziewałem się takiej odpowiedzi. Czytając
miałem wrażenie, że jest to zaledwie przedsmak przed najważniejszymi wydarzeniami.
Atmosfera gęstnieje, nadchodzi mrok... Jakie są zatem najbliższe plany? Czy
„Arion – Legendy ze wchodu” namiesza w życiu bohaterów?
JS: Tak jak zaznaczyłem,
„Ścieżkę wybrańca” w tej chwili uznaję za wprowadzenie do dalszych wydarzeń.
Planów dokładnie nie zdradzę, ale można domyślić się, że w końcu dojdzie do
konkretnej bitwy i nieco rozwiążą się wątki niedokończone wcześniej. Historia i
droga Ariona będzie przeplatana z wieloma innymi. A czy namiesza? To się okaże J.
PB: Zabrzmiało to niezwykle intrygująco. Twojej książce
nie można odmówić baśniowości. Do kogo ją adresujesz?
JS: Baśniowości szczerze
mówiąc nie adresuję do nikogo. Wynika ona z tych kilku lat wstecz – innego
stylu, poglądów, nawet mogę powiedzieć, że braku dojrzałości emocjonalnej do
poważniejszego dzieła. W tej chwili jak najbardziej od niej odbiegam.
PB: Zostawmy na chwilę
„Ariona”. Współcześnie wiele książek sprzedaje się z powodu „nazwiska”. Co
powiedziałbyś osobom takim jak Ty, zaczynającym przygodę z pisaniem?
JS: Na wstępie, że ta
droga jest o wiele trudniejsza, niż może się wydawać. Oczywiście, jeżeli ma się
kupę kasy, bądź jest się prawdziwym mistrzem ze stylem opanowanym do perfekcji
i niepowtarzalnymi pomysłami, wtedy jest już z górki. Jeżeli nie ma się
pieniędzy na promocję, a styl pozostawia nieco do życzenia, to trzeba się
naprawdę postarać i wierzyć w to, że można coś osiągnąć. Bardzo ważny jest
wybór wydawnictwa – to ono może wypromować debiutanta, poprawić jego błędy,
pokierować w dalszej twórczości. Ale może też podciąć skrzydła już na początku.
Trzeba też być odpornym na krytykę, bo szczególnie u nas nie brakuje osób,
których jedyną ambicją jest dołowanie i krytykowanie innych nie osiągając nic
samemu. Przyznam, że w ciągu pół roku zmieniłem swój pogląd na to wszystko.
Jeszcze przed wydaniem, jak pewnie wielu z nas liczyłem tylko na zysk. Ale
widząc, że przy tej współpracy wydawniczej nie ma na niego szans, zacząłem
inaczej na to patrzeć. W tej chwili cieszy mnie każde pozytywne słowo o
książce, jak ktoś do mnie napisze i popyta o cokolwiek, jak czytam, że komuś
sprawiło radość jej czytanie. I tu sprawdza się powiedzenie „pieniądze to nie
wszystko”, chociaż są bardzo w życiu potrzebne, to tu trzeba cieszyć się też z
tego, że zostawiamy coś po sobie i dajemy coś od siebie innym.
PB: Wspaniale powiedziane. Tym powinien kierować się
prawdziwy twórca. Powiedz, jak w tym wszystkim oceniasz rolę blogosfery? Jaka
jest jej pozycja w kształtowaniu opinii o kulturze?
JS: Myślę, że w
dzisiejszych czasach jest dość spora. Blogi stały się dość popularne, wiele
osób zakłada swoje, a jeszcze więcej je czyta. Co więcej uważam, że z punktu
widzenia czytelnika są bardzo wiarygodne tj. opinia blogerów bardzo wpływa na
ich pogląd. Więc jeżeli napiszą, że książka jest dobra lub słaba, to
odwiedzający bloga się tym zasugerują w jej wyborze. Stwierdzam to, czytając
między innymi komentarze pod recenzjami mojej. Także w moim mniemaniu jest to
ważny szczebel promocji.
PB: Zdradź, czy wiążesz swoją przyszłość z „zawodem”
pisarza, czy raczej z wybranym kierunkiem studiów?
JS: Absolutnie nie z
zawodem pisarza. Piszę, bo to moja pasja, robię to w wolnych chwilach. Nie
piszę na siłę, siadając wieczorem i pisząc jak najwięcej. Robię to rzadko,
kiedy najdzie mnie ochota i oczywiście mam jakiś pomysł na dalszą treść. Także
czasem siadam, napiszę kilka linijek i odkładam książkę nawet na kilka dni.
Poza tym wiem, że przynajmniej na tym poziomie nie utrzymam się z pisarstwa
nawet wówczas, gdy znajdę dobre wydawnictwo i napiszę naprawdę dobrą drugą
część. Kierunek sam w sobie może wydawać się bezprzyszłościowy, jest właściwie
eksperymentalny, chociaż przyznam, że ogromnie ciekawy. Myślę, że pomoże mi
jednak w znalezieniu pracy, bo latynoamerykaniści dopiero wejdą na nasz rynek.
PB: Aktualnie trwają jednak
wakacje. Czy znajdujesz w nich chwilę na lekturę? Jeżeli tak, to co obecnie
czyta Jakub Strzakłowiec?
JS: Owszem, chociaż
pracuję i po pracy trzeba znaleźć czas dla znajomych, rodziny i nawet dla
samego siebie. Zająłem się lekturą „Sztuka życia. Jak osiągnąć szczęście”,
którą dostałem od recenzentki z piękną dedykacją J.
PB: Brzmi niezwykle
zachęcająco. Kończąc, powiedz, czego mam Ci życzyć?
JS: Moim marzeniem jest
ukończenie trylogii, którą zyskam serca wielu wielbicieli fantastyki. Na końcu
trzeciej części chciałbym napisać „Non omnis moriar” Horacego na znak, że coś
po mnie zostanie. Możesz więc życzyć mi coraz lepszych pomysłów i kolejnych
wspaniałych czytelników, oni są w tej chwili najważniejsi jeśli chodzi o
pisanie.
PB: Podejrzewam, że ich liczba będzie wzrastać. Sam z miłą
chęcią powróciłbym do wędrówki po Ev Xalqlar i będę czekał na kontynuację.
Bardzo dziękuję za rozmowę, a wszystkich czytelników „Pędu do kultury” zachęcam
do wyrobienia własnej opinii o przygodach Ariona.
JS: Dziękuję również i
pozdrawiam J.
Jakub Strzakłowiec to autor, którego jeszcze nie poznałam, ale widać, że to bardzo ciekawy człowiek. Gratuluję wywiadu!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! :)
UsuńKsiążka mnie już zainteresowała wcześniej, wywiad tego dopełnił, nie pozostaje mi nic innego jak znaleźć ta książkę gdzieś;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę polecam. Jeżeli szukasz przygody w świecie fantasy, którą czyta się szybko, to gorąco polecam. Z pewnością po Internecie w jakichś księgarniach krąży. :)
Usuń