„Gdy kukułka woła, kormoran
ma kłopoty, a rudzik dostaje nowe piórka”
Od pewnego czasu miałem
ogromną potrzebę sięgnięcia po dobry i niebanalny kryminał. Niestety, autorzy
skandynawscy (przy ogromnym szacunku do ich twórczości) nie potrafią zarazić
mnie swoim północnym klimatem. Jednocześnie nie przepadam za nieustanna gonitwą
na złamanie karku głównego bohatera lub emanowaniem niepotrzebną w wielu
miejscach brutalnością. Jestem zdecydowanym zwolennikiem książek, które poprzez
działania postaci powoli odkrywają swoje tajemnice, zachowując od początku do
końca logiczną spójność z wątkami pobocznymi oraz światem przedstawionym. Z
tych powodów mnóstwo czasu poświęcam, wybierając książkę z tego gatunku.
Pewnego dnia, kilka miesięcy
temu, moją uwagę zwróciła pozycja znajdująca się na honorowym miejscu w jednej
z warszawskich księgarni. Wzrok przykuła klimatyczna okładka, przedstawiająca
kroczącego samotnie mężczyznę w długim płaszczu. Z racji niecierpliwego
oczekiwania na kolejny sezon Sherlocka, natychmiast dostałem nieuzasadnionego
skojarzenia z tą popularną produkcją BBC. Zaintrygowany tytułem, machinalnie
sięgnąłem po dość grubą książkę. Informacja, że nieznane nikomu nazwisko jest
pseudonimem autorki znanej z serii o młodym czarodzieju, znacznie zwiększyło
moje zainteresowanie. J. K. Rowling stworzyła kryminał? Jako wierny (mimo
nieubłaganego upływu lat) fan Harry’ego Pottera musiałem przekonać się, czy
„Robert Galbraith” zanotował udany debiut. Szczególnie, że J. K. Rowling
próbowała już swoich sił w innych gatunkach literackich (doceniony przez
krytyków „Trafny wybór”).
W tym miejscu należy odnotować
zamieszanie, jakie wywołało się po ujawnieniu, kto stał za tajemniczym
pseudonimem. Notowania na serwisie Amazon i sprzedaż poszybowała w
zastraszającym tempie w górę. Czy była to próba autorki na obserwowanie, jak
jej powieść broni się sama, bez udziału mediów i znanego nazwiska? Czy może w
grę wchodził również chwyt marketingowy z chłodną kalkulacją zysków wywołanych
medialnym szumem? Pozostawiam te pytania do prywatnej oceny i przejdę do
zachwalanej przez wielu fabuły.
Cała historia zaczyna się w
pewien zimowy wieczór, kiedy w Londynie ginie znana modelka Lula Landry.
Przeprowadzone policyjne śledztwo nie wykazuje niczego niepokojącego (jakżeby
mogłoby być inaczej w powieści detektywistycznej). Sławna, bogata gwiazdka,
popełniająca samobójstwo, nie dziwi komisarza Carvera i opinii publicznej. Brat
modelki nie może się jednak pogodzić się z taką ocena wydarzeń, obsesyjnie
trwając przy tezie o brutalnym morderstwie. Do rozwikłania całej zagadki
potrzebuje detektywa. Przypadek (?) sprawia, że staje się nim główny bohater
„Wołania kukułki” – Cormoran Strike.
Zgodnie z konwencją gatunku
protagonistą jest mężczyzna „po przejściach”. W tym przypadku czytelnicy mają
do czynienia z weteranem wojennym z Afganistanu, który w Londynie próbuje
utrzymać się z pracy prywatnego detektywa. Niespodziewanie znajduje pomoc w
osobie pracownicy z Tymczasowych Rozwiązań – Robin Ellacott. Jak potoczy się
ich współpraca? Mogę tylko zdradzić, że moment ich poznania był nadzwyczaj
gwałtowny i bolesny.
Relacja tej dwójki stanowi
mocny filar, na którym opiera się powieść. Rowling wykonała swoje zadanie w
niezwykle solidny, wręcz rzemieślniczy sposób. Robin nie stanowi wyłącznie
„tła” dla działań głównego bohatera. Jej zaangażowanie i czynny udział w
śledztwie (z czasami naiwnym podejściem do pracy detektywa) od początku wzbudza
sympatię. Z kolei w osobę Strike’a trzeba się bardziej „wgryźć”. Początkowo
jego postać nie wzbudzała podczas lektury żadnych, dosłownie żadnych emocji. Ta
obojętność rozwiała się na szczęście w trakcie lektury kolejnych stron „Wołania
kukułki”. Ze zdumieniem odkryłem, że zaczynam mu kibicować. W tym oczywiście
ogromna zasługa Rowling. Przemyślenia detektywa i jego zamiary ukryła przed
Robin, jak i czytelnikami. W moim odczuciu było to udanym zabiegiem. Dzięki
niemu panna Ellacott stała się jeszcze bliższa, Strike zyskał na szacunku, a
zakończenie sprawiło, że siedziałem i dosłownie
„połykałem” strony w kolejnych dreszczach emocji. W mojej prywatnej ocenie
warto wspomnieć o dodatkowym plusie w postaci płaszczyzny relacji na linii
Strike-Robin. Część z pewnością będzie zawiedziona, jednak tym powieść Brytyjki
wybija się z „sensacyjnego tłumu”.
Autorka nie zapomina jednak o
świecie zewnętrznym. Londyn, w którym rozgrywa się akcja, został nakreślony w
sposób niezwykle barwny i drobiazgowy. „Wołanie kukułki” śmiało można polecić w
pakiecie z przewodnikiem po stolicy Wielkiej Brytanii. Gwar miasta, atmosfera
londyńskich pubów i poszczególnych dzielnic umiejętnie potrafi pobudzić
wyobraźnię do działania. Dodatkowym smaczkiem jest świat celebrytów, gwiazd
mody i mediów, który Rowling obnaża, pokazując skrywane tajemnice i grzeszki
spotykanych postaci.
Sama fabuła rozwija się w
sposób, który może zniechęcić miłośników gwałtownych zwrotów akcji w stylu Dana
Browna. Strike przesłuchuje kolejne osoby, przeprowadza szereg szczegółowych
rozmów, które skrupulatnie zapisuje. Nie licząc zakończenia ciężko jest znaleźć
momenty, w których tempo podkręca do granic możliwości. Dzięki temu można
jednak zauważyć, że żadna postać nie została przedstawiona powierzchownie.
Rowling, co udowodniła już w „Trafnym wyborze” umiejętnie nakreśliła sieć
powiązań, jednocześnie prezentując relacje społeczne pomiędzy „ludźmi gazet” i
przeciętnymi obywatelami. W takich chwilach „Wołanie kukułki” zmienia się w
sprawnie skonstruowaną powieść obyczajową.
Od strony technicznej książka
wypada naprawdę dobrze. Ogromna zasługa leży oczywiście po stronie tłumaczki,
która pracowała wcześniej przy „Trafnym wyborze”. Minusem mogą być spolszczane
na siłę wyrazy pokroju „lancz”. Nie zaburzają jednak ogólnej przyjemności w
poznawaniu tajemnicy Luli Landry.
Powieść oczywiście ma swoje
wady. Dla wielu będzie nią brak akcji i widocznego tempa wydarzeń, które często
snują się w leniwy sposób. Innym zaburzą przyjemność utarte schematy, które
powiela autorka. Można śmiało powiedzieć: „Detektyw, asystent, rodzinne
tajemnice, wszystko już było. Galbraith stworzył tanią kalkę Doyle’a”. Owszem
być może nie ma tutaj wielu zaskakujących rozwiązań, jednak dzięki temu
czytelnik otrzyma do ręki sprawdzony produkt. Jest nim klasyczny kryminał w
dobrym, anglosaskim stylu.
„Wołanie kukułki” z pewnością
nie stanie się prekursorem nowego stylu w pisaniu kryminałów. Nie dołączy
również do grona modnych ostatnimi czasy powieści sensacyjnych z błyskotliwym
śledczym. Strike nie został bowiem wykreowany (na szczęście) na wspaniałego
geniusza w dochodzeniu do prawdy. Detektyw i powieść stają się przez o bardziej
przystępni. Łatwo dostrzec, że powieść J. K. Rowling (można sobie darować
pseudonim) ma dostarczać czytelnikowi rozrywki. Z tego zadania wychodzi obronną
ręką. Niedoskonałości i brak ambitniejszych rozwiązań można zrzucić na debiut
autorki w nowym dla siebie gatunku.
Książka zapoczątkowała cykl o
londyńskim detektywie. Czy w kolejnej powieści Rowling udowodni, że nie jest
autorką jednej serii? O tym będzie można przekonać się już niedługo. Za kilka
miesięcy pojawia się „Jedwabnik”, który nie będzie miał taryfy ulgowej
związanej z debiutem. Czy umocni pozycję autorki w świecie kryminału? Po
solidnej „kukułce” i umiejętnościach pisarki można tego oczekiwać.
Jednak kim jest tytułowa
„kukułka” i dlaczego woła? Czego od Strike’a oczekuje Bristow? Jakie zadania i
relacje połączą dziewczyną z Tymczasowych Rozwiązań z detektywem? Odpowiedź
kryje się na kartach powieści, która zrywa z przyczepioną do autorki łatką.
Polecam, naprawdę warto.
Paweł
Informacje o
książce:
Tytuł:
Wołanie kukułki
Tytuł oryginalny: The Cuckoo’s Calling
Seria: Cormoran Strike (tom I)
Autor: Robert Galbraith (J. K. Rowling)
Rok publikacji:
2013
Rok polskiego
wydania: 2013 (pierwsze wydanie)
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Dolnośląskie
Tłumaczenie:
Anna Gralak
ISBN:
978-83-271-5074-5
Gatunek:
kryminał/sensacja/thriller
MOJA OCENA: 8/10
Bardzo fajna recenzja, a po książkę na pewno sięgnę :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: http://books-are-future.blogspot.com/